W dniach od 30 września do 15 października 2008r. odbyliśmy rejs po zatoce Sarońskiej i północno-zachodniej części archipelagu Cyklad. Organizatorem rejsu i yacht skipperem był piszący niniejszą relację - Zbyszek S. Rosołowski – Komandor KSW HUTNIK Pogoria.Jacht BAVARIA 38 wyczarterowaliśmy od armatora greckiego KIRIACOULIS MEDITERANEAN za pośrednictwem firmy czarterowej Piotr Kowalski z Bielska Białej. Jacht przejęliśmy w Marinie Alimou Kalamaki w Atenach w dniu 30 września 2008r. o godzinie 17.00, gdzie z lotniska dotarliśmy po 50. minutach jazdy autobusem. Dzień i godzinę odbioru jachtu udało się bardzo dobrze zsynchronizować z przelotem samolotem, tak samo powrót do kraju w dniu 16 października. W skład załogi wchodzili jeszcze; Ela moja żona, Marek Ogórek członek KSW HUTNIK Pogoria i sympatycy naszego Klubu; Olawa Marek, Jan Bartosiewicz – Bartek oraz Mira i Andrzej Chatysowie. Oprócz naszej bandery narodowej, pod salingiem nosiliśmy również proporzec klubowy, podkreślając dodatkowo przynależność do KSW HUTNIK Pogoria. Trasa rejsu przebiegała po trasie jak oznaczono na załączonej mapce. Rejs rozpoczęliśmy oczywiście w Alimou Kalamaki. Przebiegał on kolejno przez Aiginę – port o tej samej nazwie co wyspa, Poros, port również o tej samej nazwie co wyspa, Merikhas w zatoce Merikha na wyspie Kithnos, Livadhion w zatoce Livadhi na wyspie Serifos, Foinix w zatoce Foinika na wyspie Siros, Paroikia w zatoce Paroikia na wyspie Paros, w powrotnej drodze ponownie Merikhas i port końcowy Alimou Kalamaki.
Dzień 1. Późnym popołudniem nastąpiło przejęcie jachtu od armatora, zaokrętowanie załogi i zapoznanie się ogólnie z jachtem i jego
wyposażeniem. Dzień
2. Po śniadaniu klarujemy jacht i o godzinie 11.00 wychodzimy na silniku z mariny. Kierujemy się na Aiginę. Jest
pochmurno, wiatr zero, dopiero niewielkie podmuchy przy samej wyspie. Kilka manewrów pływania silnikiem na wstecznym,
sprawdzenie cyrkulacji jachtu i jego inercji, po czym o godzinie 15.55 wchodzimy do mariny Aigia. Oddajemy cumy i
wybieramy mooring na jednym z niewielu wolnych miejsc do cumowania. Tak zostajemy do dnia następnego, poświęcając czas na
zwiedzanie miasta i delektowanie się miejscową kuchnią. Dzień 3. Od rana piękna
słoneczna pogoda, stąd osłona przeciwsłoneczna nad kokpitem ma powodzenie. O 10.20 oddajemy mooring, wybieramy cumy rufowe i wychodzimy na silniku z
mariny. Kierunek wyspa Poros. Po 20. minutach stawiamy wszystkie żagle i odstawiamy silnik. Wiatr słaby 1 do 2ºB z SE,
ale jest frajda, bo nareszcie żeglujemy. O 13.00 prędkość wiatru rośnie, by o 14.00 była już regularna piątka. Musimy
halsować by dopłynąć do cieśniny oznaczonej z lewej strony latarnią AKRA DONA, potem do Limenas Pogonos i Porou. By
zmniejszyć przechył refujemy trochę genuę. Świeci słońce, równo dmucha więc żegluga jest super. Po wejściu do
cieśniny Pogonos, niestety na
silniku, bo dmucha prosto w „twarz”, podchodzimy do mariny w POROS. Jest 16.05 więc jeszcze wczesna pora i miejsca przy
pirsach jest do woli. Nabrzeże zapełnia się dopiero pod wieczór. Obkładamy na polerach cumy rufowe i wybieramy mooring.
Wysuszeni przez słońce i wiatr, pierwsze kroki kierujemy do tawerny wisa wis naszego jachtu, by tam uraczyć się greckim piwem o
nazwie MYTHOS. Smakuje nie gorzej niż nasze polskie. Wieczorem przychodzi obsługa mariny, uzgadniamy podłączenie do
ładowania akumulatorów. Wody niestety nie zatankujemy, bo brak długiego węża, a bliżej punktu poboru już brak wolnego
miejsca przy nabrzeżu. Zostawiamy ten problem do jutra rana. Wieczorem podziwiamy widoki z najwyższego miejsca małej
części wyspy POROS, a potem już po zachodzie słońca delektujemy się atmosferą nocnego miasta i miejscowej kuchni. Mnie i
Eli najlepiej smakowały frites kalmares. Są przepyszne. Dzień 4. Pogoda
słoneczna, niebo bez jednej chmurki. Wyspa należy do najładniejszych w zatoce Sarońskiej, więc postanawiamy zostać tutaj do jutra. O 10.00 zmieniamy
miejsce cumowania by pobrać wodę. Napełniamy zbiornik do pełna 150 litrów. Wypożyczamy dwa czterokołowce i na zmianę
objeżdżamy dwójkami wyspę. Taki objazd pochłania dwie godziny. Z wysokich brzegów, po których wije się dobra asfaltowa
droga można podziwiać zatoczki Poros i Peloponnisos. Od strony zachodniej Peloponnisos jest praktycznie na wyciągnięcie ręki, bo w odległości w
najwęższym miejscu niespełna 200 metrów. Po wschodniej stronie za mgiełką widać zarysy Aiginy. Część załogi zwiedza wyspę
a część korzysta z kąpieli na pobliskiej plaży. Woda jest ciepła i bardzo przejrzysta, więc kąpiel sprawia dużą
przyjemność. Niektórzy, szczególnie panie, uzupełniają letnią opaleniznę. Jeszcze przed zachodem słońca jestem zmuszony zmienić miejsce, bowiem tuż
obok zacumował dosyć spory jacht motorowy i nieźle dymił swoimi dieslami. Z rozmowy z kapitanem tego motorowca wyszło, że
nie może ich wyłączyć ze względu na potrzebę ładowania agregatów prądotwórczych. Przyjmując, że z większym brak szans na
wygranie, przeprowadziłem jacht praktycznie w to samo miejsce co wczoraj. Na szczęście jeszcze było wolne i czyste od
spalin, a dodatkowy manewr portowy potraktowałem jako pożyteczne ćwiczenie dla nabycia większej wprawy. Dzień 5. Wstaję z częścią załogi po szóstej rano, już świta. Zapowiada się kolejny
piękny sł oneczny dzień. Po porannej
toalecie, oddajemy mooring i wybieramy cumy. Na silniku wolno pokonujemy bardzo wąską cieśninę pomiędzy wyspą a
kontynentem. Zgodnie z locją trzymamy się lewego brzegu, gdzie głębokości są nie mniejsze jak 2,5 m, bo z prawej strony
płytko 0,2 m. Wychodzimy do zatoki Porou, gdy słońce tyle, co wychyliło się z za widnokręgu. Trzymamy kierunek równo E,
więc słońce mocno oślepia, ale za to cała zatoka i brzegi są skąpane w słońcu i mienią się pomarańczowymi kolorami jego wschodu.
Niestety płyniemy znowu na silniku, bowiem jest zupełnie bezwietrznie. Około 9.00 zaczyna trochę dmuchać z N, nawet
stawiamy na chwilę żagle, ale płyniemy tak wolno, że lepiej jest trochę posłuchać brzęczenia silnika niż kiwać się na
lekkim rozkołysie martwej fali. Dajemy drogę dużemu frachtowcowi zmierzającemu do Pireusu, z lewej strony mijamy samotną i bezludną wyspę, właściwie
samotną skałę dużych rozmiarów, która nazywa się Ay. Georgios. Widać ją z daleka, bowiem w najwyższym punkcie góra ma
wysokość 318 m. wysokości. Dopiero około 13.30 gdy wiatr powoli nasila się, by już 14.00 dmuchać równą „czwóreczką” z N,
stawiamy wszystkie żagle. Tak więc półwiatrem żwawo posuwamy się w kierunku do wyspy Kithnos. Żegluga jest wspaniała i
czas szybko ucieka. Identyfikujemy wejście do zatoki, co ze względu na posiadany GPS i dodatkowo dobre mapy nie sprawia
większych kłopotów, a wychodzący akurat z zatoki prom pasażerski, potwierdza tylko dobre rozpoznanie. Tak więc o 16.05
włączamy silnik, zrzucamy żagle i wchodzimy wolno do zatoki Merikha. Już na wej ściu wyłania się wspaniała panorama miasteczka Merikhas z nabrzeżem portowym w głębi po lewej stronie. Przy
nabrzeżu jest pusto, jesteśmy pierwszym jachtem, który w tym dniu tutaj przybył. Wieczorem to się mocno zmieni, bo marina
będzie pełna. Wybieramy miejsce w środku pirsu i tak stajemy na kotwicy i dwóch cumach rufowych. Jak się później okaże
było to jedno z lepszych miejsc. Jesteśmy zatem na Cykladach. Słowo Cykaldy oznacza „te wokół” i ma oznaczać swoisty krąg wysp położonych wokół
Delos. W nocy wiatr zmienił kierunek na NW i zwiększył trochę swoją siłę, wtłaczając do zatoki falę przybojową. Kiwało
trochę jachtem, trzeba było kilka razy kontrolnie w nocy wstać, ale kotwica dobrze trzymała i obyło się bez problemów.
Dopiero rano jak zacumował na swoim miejscu po naszej nawietrznej, duży prom pasażerski, to osłonił nas od fali oraz
wiatru i zrobiło się całkiem spokojnie. Ale na morzu nadal zdrowo wiało, prognozy mówiły, że tak będzie aż do dnia następnego. Apogeum nastąpiło w
nocy, ale o tym później. Jest już późne popołudnie, więc po sklarowaniu jachtu wychodzimy na spacer i oczywiście coś
zjeść. Jurek z zaprzyjaźnionej Bawarii 46, żeglującej w tym dniu w rejonie Aiginy, przez telefon poleca tawernę u Zorby,
więc szukamy. Odkrywamy tawernę, gdzie stoliki rozstawiono na plaży, pytamy kelnera czy to lokal u Zorby. Bez zająknienia
potwierdził, że tak, więc siadamy i zamawiamy jagnięcinę z rusztu. Później się okazało, że to nie ten Zorba, ale
jagnięcina popijana chłodzonym piwem była smaczna. Dzień 7. Z otrzymanej
prognozy wynikało, że siła wiatru w ciągu dnia ma wzrosnąć do 27 węzłów. Pomyślałem, że lepiej będzie pozostać w porcie. Tak więc
zrobiliśmy. Dzień był słoneczny, a niebo przesłaniały co jakiś czas olbrzymie chmury cumulus. Niespodziewanie wolny od
żeglugi dzień poświęciliśmy na zwiedzanie najbliższej okolicy. Z okolicznych wzgórz można było podziwiać całą zatokę i
miasteczko, jak również wzburzone morze. Wiatr z kierunku NW o sile 7 do 8°B wpędzał do zatoki spore fale. W nocy było
już ekstremalnie, tak, że niektórzy przymusowo pełnili nocną wachtę w kokpicie, bo pod pokładem pojawiały się symptomy
choroby morskiej. Niektóre jachty,
szczególnie te, które stały najgłębiej i bezpośrednio przy poprzecznym pirsie, przeszły na kotwice. W tym miejscu fale
przelewały się przez nabrzeże i groziło to rozbiciem kadłuba o betonowe nabrzeże. Zakładamy dodatkowy szpring na burcie
nawietrznej i rozpoczynamy kolejno wachty, celem kontroli pracy kotwicy i cum. Około drugiej w nocy włączam nawet silnik. 800 obr/ min. do przodu, pozwala
utrzymać rufę jachtu w stałej i bezpiecznej odległości od betonowego pirsu, zmniejszając prawdopodobieństwo wyrwania
kotwicy. Wieje nam prostopadle w prawą burtę. Tak zastaje nas świt. O godzinie 6.00 wiatr wyraźnie słabnie. Po śniadaniu
klarujemy jacht i po chwilowych kłopotach ze spadającym z bębna windy kotwicznej łańcuchem, na silniku wychodzimy w
morze, kierunek wyspa Serifos. Prognoza na dzisiaj mówi o wietrze z NNW 10 węzłów, w południe z SW 5 węzłów i pogodnie.
Jest to tym bardziej pocieszające, że wszyscy mamy dosyć zatoki Merikha, szczególnie po ostatniej nocy. Świeży wiatr wieje z korzystnego kierunku, więc
stawiamy wszystkie żagle, co pozwala na uzyskanie prędkości 6 węzłów. Jak na Bawarię 38 to doby wynik. Za nami wyszli
sąsiedzi nocnej niedoli – dwa jachty niemieckie płynące w tym samym kierunku, co my i jacht angielski, ale oni popłynęli
do Aten. Żegluga jest wspaniała, więc szybko przepływamy wzdłuż wybrzeża Kithnos i zbliżamy się do wyspy Serifos. W
pobliżu tej wyspy wiatr wyraźnie słabnie, ale pozostało nam do mariny w Livadhion jakieś 30 minut. Włączamy silnik i
zrzucamy żale, o 16.30 stoimy na cumach rufowych przy nabrzeżu i kotwicy od dziobu. Zajmujemy praktycznie ostatnie wolne
miejsce. Za nami przypływają jeszcze dalsze jachty prosząc o zgodę na oddanie cum do naszego jachtu. Dajemy zgodę dwóm i stajemy się swoistym trapem.
Uciechę ma Marek nasz kolega klubowy, bo spanie urządził sobie w kokpicie, a spacery sąsiednich załóg trwały do późna w
nocy. Żartując ogłaszał nawet, że zacznie pobierać opłaty trapowe. W zachodzącym słońcu pięknie wyglądały białe domki
rozsiane jak perły w naszyjniku na okolicznych wzgórzach. Szkoda, że wyspa ta, to tylko krótki przystanek na naszej
trasie. Tankujemy wodę do zbiornika i robimy zakupy, głównie chleb, masło i warzywa. Po tym oczywiście idziemy na
oglądanie miasteczka i do tawerny na kolację.
Dzień 8. Na dzisiaj jest plan
dotrzeć jak najbliżej Santorini. Więc wstajemy wczesnym rankiem i o 7.15 odchodzimy od nabrzeża. Wiatr z N 1°B, morze spokojne. Potem wiatr rośnie do 2
°B i tak utrzymuje się cały dzień. O 8.15 odbieram prognozę pogody, w tym na kilka najbliższych dni. Wynika z niej
ostrzeżenie, że od najbliższego piątku tj. 10 października będzie wiało z N najpierw o sile 29 do 30 węzłów, a potem w
niedzielę już do 34 węzłów. Wiatr zacznie słabnąć dopiero od wtorku. Wygląda to groźnie, bowiem możemy utknąć na
Santorini i nie zdążyć na czas z powrotem do Aten. Rozsądnym wyjściem może być zmiana planów, w tym nie posuwać się dalej
zbytnio na południe. Zdaję sobie sprawę, że jak o tym powiem załodze, to czekają mnie trudne i nieprzyjemne chwile. Wobec tego, że nie mam wyjścia, o
zbliżającej się ciężkiej pogodzie i spodziewanych konsekwencjach oznajmiam załodze. Rozumiem, że jest im trudno zrozumieć
moje argumenty, tym bardziej, że jest dopiero wtorek, morze spokojne i w ogóle sielanka. Dłuższą chwilę dyskutujemy i w
końcu decyduję, o rezygnacji z dotarcia do Santorini. Dzisiaj płyniemy do wyspy Siros. Tam pomyślimy, jaką trasę wybrać
dalej. Nastrój jest kiepski, co daje się odczuć. Ze względu na słaby i praktycznie przeciwny wiatr, płyniemy cały czas na silniku i o 13.40 stajemy w
marinie Foinix. Miasteczko jest niewielkie i zapyziałe. Pora wczesno popołudniowa, więc wybieramy się autobusem do
stolicy archipelagu Cyklad, Ermoupolis, która jest właśnie na tej wyspie. Potem w duchu żałuję, że nie dopłynęliśmy tam
wprost, zabrało by nam to jeszcze jakieś dwie godziny, miasto leży bowiem po wschodniej stronie wyspy w zatoce Limin
Sirou, a port jachtowy jest w jej północno wschodniej części. Spowodowane zmianą planów kiepskie nastroje nie sprzyjały wcześniej do
lepszego rozpoznania możliwości tej wyspy, a w planach generalnie jej nie miałem. Na miejscu okazało się, że miasto jest
przepiękne, zresztą jak przystało na stolicę archipelagu Cyklad. Położne na wzgórzach o wysokości około 200 m,
okalających zatokę, całe w marmurach, z których wybudowano ulice, chodniki, krawężniki, domy i świątynie. Widoki zapierają dech w piersiach, gdy
ogląda się wspaniałą panoramę miasta, zatoki i okolicznych wysp Andros, Tinos, Mikonos i na horyzoncie konturów Paros.
Pomyślałem, może to, chociaż w części zrekompensuje stres dzisiejszego dnia. Pełni jak sądzę wrażeń, wracamy ostatnim
autobusem do Foinix. Marek proponuje rozważyć dopłynięcie jutro do wyspy Paros. Po krótkiej kalkulacji oceniam, że jest to do zaakceptowania, ale pod
warunkiem, że w czwartek uciekamy przed spodziewanym silnym wiatrem na północ z postojem niestety znowu na Kithnos. Potem
jak pogoda pozwoli skok do zatoki Sarońskiej. Dzień 9. Rano o 8.55 oddajemy cumy, podnosimy kotwicę i na silniku odchodzimy z portu.
Zgodnie z wczoraj ustalonym planem
płyniemy w kierunku Paros. Z prognozy wynika, że dzisiaj będzie słaby wiatr 1 do 2 °B z N. Więc w plecy, ale dużo za
słabo. Tak się zastanawiam, dzisiaj tylko tyle i aż tyle, a od piątku ma być ekstremalnie. Ale przecież nie można mieć wszystkiego jak by się chciało, a
w żeglarstwie szczególnie, zawsze sprzyjającej pogody. Ale jest słonecznie, cieplutko, spokojnie i przyjemnie
relaksująco. Pomagamy sobie silnikiem „pół naprzód” i o godzinie 15.30 stajemy w marinie Parokia zlokalizowanej w zatoce
o tej samej nazwie. Tankujemy wodę i paliwo, po czym wybieramy się do miasta by coś zjeść i zobaczyć. Wybór tej
miejscowości i wyspy jest trafiony. Urokliwe domki w kolorach białych i niebieskich usytuowanych na niewielkim wzgórzu
przy samej zatoce, wąskie uliczki, dużo kwiatów i wiatrak w porcie dopełniają uroku tego miejsca. Obok naszego jachtu
stoi jacht pod banderą niemiecką. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w załodze jest mała dziewczynka, czteromiesięczne niemowlę, z
którym młode małżeństwo żegluje. Są w drodze w sumie już dwa lata i nie planują na razie osiedlenia się na lądzie. Jak
widać żeglarstwo to sposób na życie, które ma również takie oblicze. Dzień 10. Ze względu na spory dystans do pokonania w dniu dzisiejszym, realizuję wczoraj
ustalony plan, czyli dopłynąć znowu do Kithnos z postojem pomimo wszystko w Merikhas. W ciągu dnia okazuje się, że nasi
znajomi również zaplanowali to
miejsce celem przeczekania zapowiadanych silnych wiatrów. O 7.10 jeszcze przed wschodem słońca wychodzimy z mariny i
kierujemy się na Kithnos. O 8.00 odbieram prognozę, z której wynika, że dzisiaj będzie wiatr o sile 18 do 22 węzłów z N.
Zresztą wygląd pochmurnego nieba za rufą i kolory wschodu słońca w szczelinach pomiędzy nimi, mówią same za siebie. Płyniemy więc
bejdewindem jak po sznurku. O 11.30 wiatr się wzmaga, dmucha dobra 6. więc refujemy żagle i bez straty prędkości szybko
posuwamy się do Kithnos. Gdzieś na trawersie przesmyku pomiędzy Sifnos i Serifos dzwoni Jurek z zaprzyjaźnionej załogi
Bawarii 46. Ustalamy swoje pozycje i okazuje się, że widzimy na horyzoncie swoje żagle. Oni są wyżej od nas bliżej wyspy
Siros. Okazuje się, że płyną również do Merikhas, więc w końcu się spotkamy, chociaż tam nie umawialiśmy się. Na
wysokości samotnej skały o nazwie Serfopoula, rozgrzewa nas słońce, ale wiatr wieje nadal zdrowo. Do Kithnos, które dopiero nas osłoni jest już
niedaleko. Mijamy przylądek Dhimitrios z latarnią morską. Włączamy silnik, zrzucamy żagle i równo pod wiatr zmierzamy
wzdłuż zachodniego brzegu wyspy do Merikhas. Nadal wieje, ale trochę słabiej ze względu na częściową osłonę wyspy. Przed
samym wejściem do zatoki wyprzedza nas jeszcze prom pasażerski i o godzinie 15.30 stajemy w dobrze znanym sobie miejscu.
Standartowo włączamy zasilanie w energię elektryczną z kei i tankujemy wodę. O 17.00 przypływają nasi znajomi na Bawarii
46. Popołudnie i wieczór spędzamy wspólnie we właściwej tawernie, której właścicielem jest rekomendowany wcześniej przez
Jurka grek Zorba. Wieczór kończy się na naszym jachcie. W kokpicie o dziwo, zmieściło się 15 osób, czyli obie załogi w
komplecie. W nocy mocno dmucha spadowy wiatr z okolicznych wzgórz, ale z N. Działa więc odpychająco od kei, więc tylko
gwiżdże charakterystycznie w olinowaniu. Dodatkowy szpring z prawej burty doskonale utrzymuje jacht w miejscu i
bezpiecznej odległości od betonowego pirsu. Dzień 11,12 i 13. W piątek 10
października, zgodne z prognozą wieje z N 28 węzłów, na jutro zapowiada się nadal z N 30 węzłów, a pojutrze z NNE do 34
węzłów. Jak widać prognoza z wtorku sprawdza się we wszystkich szczegółach. Zostajemy na Kithnos podobnie jak nasi znajomi. Czekając na lepszą pogodę,
poznajemy niedoceniane szerzej uroki wyspy. Wypożyczamy samochody Fiat Panda i czwórkami zwiedzamy wyspę wszerz i wzdłuż.
Odwiedzamy miejscowość Lutra na północy wyspy z dobrze osłoniętym portem jachtowym i bijącymi gorącymi źródłami, które są
znane już od czasów rzymskich. Jedziemy 7 km do Chory, będącej pięknym przykładem architektury Cyklad z jej wąskimi
uliczkami i zawieszonymi nad nimi łukami, wiatrakami i bizantyjskim kościołem. Po Chorze odwiedzamy urokliwą zatokę
Episkhopi i Apokriosi na północ od Mierikha z miejscami do kąpieli, z której skrzętnie korzystamy pomimo silnego wiatru
mocno chłodzącego. Próbujemy dojechać do zatoki Fikiadha, przedzielonej wąską piaszczystą ławicą, ale po wjechaniu na szczyt oceniamy, że dalsza
jazda po drodze typowo terenowej może być niebezpieczna. Droga charakteryzuje się bardzo stromymi podjazdami i zjazdami,
tuż przy prawie pionowych i wysokich stokach schodzących prosto do morza. Zjazd powrotny powoduje u wszystkich duży przyrost adrenaliny i emocji. W drugim
dniu indywidualnie już, odwiedzamy jeszcze malownicze miasteczko Driopida i na południowym wschodzie wyspy 7 km od
Driopidy, na wysuniętym w morze kawałku wyspy, osiedle wczasowe Kanala. Przejazd wysoko usytuowanym płaskowyżem wzdłuż
wyspy, pozwala na upajanie się pięknem surowego, ale bardzo malowniczego krajobrazu. Wieczorem znowu gościmy się w
tawernie u Zorby. Tym razem mamy okazję zobaczyć przyjęcie rodzinne związane z wieczorem panieńsko - kawalerskim, młodej pary
przed jutrzejszym ślubem. Jest wesoło, bo grecy tańczą i śpiewają swoje narodowe rytmy i melodie. W takiej atmosferze i
przy winie czas szybko mija. Okazuje się, że Kithnos jest również bardzo ciekawą i malowniczą wyspą, chociaż przez
żeglarzy traktowaną jako miejsce na krótkie postoje w przelotach na dalsze wyspy archipelagu Cyklad. W niedzielę wieczorem z Andrzejem, skipperem
jachtu Bawaria 46, sprawdzamy w Internetcie prognozę pogody na poniedziałek. Na szczęście wiatr ma już słabnąć do 20 -18
węzłów z N w rejonie Kithns, w zatoce Sarońskiej do 15 - 12 węzłów również z N. Postanawiamy jutro odpłynąć do Aten. W
planie założyliśmy jeszcze na początku rejsu, dwa dni na ich zwiedzanie, co w tym przypadku będzie możliwe do
zrealizowania. Dzień 14. Rano o 8.00 odbieram od syna Jurka SMS z prognozą na
poniedziałek. Jest taka sama jak wczoraj oglądaliśmy z Andrzejem. O 9.00 wybieramy cumy i kotwicę. Po krótkich kłopotach,
bo Bartek prawie opanował już wadliwie działającą windę kotwiczną, wychodzimy w morze. Wieje jeszcze dobrze 6°B. Pod
osłoną cypla Ay Louka tego tak się jeszcze nie odczuwa, ale wystarczy spojrzeć dalej i można sobie wyobrazić, co tam się
dzieje. Stawiamy więc żagle zarefowane do 30% powierzchni i wychodzimy za cypel. Tam się okazuje, że faktycznie wiatr
jest silniejszy w porywach, oceniam, że lekko do 7 °B. Spowodowane jest to oddziaływaniem cieśniny pomiędzy Kithnos a
Keą. To samo doświadczymy później
jak miniemy kolejną wyspę o nazwie Kea. Przy tym wysoka fala gnana wiatrem od północy dodaje ekspresji. W bejdewindzie na
tych małych żaglach, wspomaganych przez silnik pracujący pół naprzód, by zmniejszyć dryf, uzyskujemy niezłą prędkość 6, a
chwilami nawet 7 węzłów. Jacht przedziera się przez wysokie fale, biorąc co jakiś czas sporego „dziada” na pokład. Przed
godziną 15.00 wiatr skręca na NNE, co jeszcze bardziej poprawia warunki żeglugi. Udaje się trzymać kurs na Ateny, tak że
w bezpiecznej odległości i znowu lewą burtą, mijamy poznaną już wcześniej samotną skałę Ay. Georgios. Stopniowo wchodzimy
do zatoki Sarońskiej, wiatr siada, fala coraz niższa. O 15.00 rozrefowujemy grota i foka, odstawiamy silnik i przy
skręcającym na NE i słabnącym z 5 do 3 °B wietrze, płyniemy z prędkością 4 węzełki prosto na Kalamaki. Jednak przed 17.00 wiatr wraca
z powrotem na kierunek z N i słabnie. Nie pozostaje nic innego jak włączyć silnik i zrzucić żagle. Jest 18.50, słońce
schowało się właśnie za horyzontem, jak mijamy główki portu Kalamaki. Szukamy wolnego miejsca. Przy nabrzeżu armatora
Kiriacoulis wszystko szczelnie zajęte. Stajemy na pierwszym wolnym miejscu. Jak się rano okazało, jest to miejsce
rezydenckie i musimy go opuścić. Zrobione dokładne rozeznanie z lądu, pozwala na znalezienie wolnego miejsca
rezerwowanego dla jachtów Kiriacoulis, nawet zjawia się obsługa armatora. Jest 15 października jak przepływamy do tego
miejsca, cumujemy, kończąc tym manewrem rejs. W sumie odwiedziliśmy siedem portów, w tym dwa razy Merikhas, nie licząc
portu początku i końca rejsu, czyli Alimou Kalamaki. Przepłynęliśmy 281,75 Mm, żeglując łącznie ponad 71 godzin.
Dwa ostatnie dni jako dodatek do rejsu, na jego podsumowanie, to zwiedzanie Aten, gdzie do centrum bardzo
sprawnie dojeżdżamy nowoczesnym tramwajem. Dla osób, które są pierwszy raz w Gracji, nie zobaczyć i nie dotknąć murów
Akropolu, to jak będąc z Rzymie nie zobaczyć Watykanu. Przystanek początkowy jest zaraz obok mariny a końcowy pod
budynkiem greckiego parlamentu. Z przewodnikiem w rękach zwiedzamy Plakę, teatr Dionizosa, Odeon Herodesa Attycusa,
oczywiście Akropol z Partenonem, rzymskie forum, wieżę wiatrów, łuk Hadriana, Olimpiejon, stadion olimpijski,
przechodzimy przez ogrody narodowe pod parlament, obserwujemy zmianę warty honorowej. Godna uwagi jest również stacja
metra pod placem parlamentu z ekspozycją wykopanych w czasie jego budowy starożytnych naczyń, grobowca, narzędzi i wiele
innych ciekawych eksponatów. Spacerujemy po ulicach w centrum Aten. Podsumowując oceniam, że rejs
był udany zarówno pod względem walorów żeglarskich jak również rekreacyjnych i poznawczych. Nie tylko ze względu na to,
że nie dopłynęliśmy do Santorini, jak to było zaplanowane, ale również ze względu na egzotykę tamtych miejsc warto
ponownie tam wrócić. Ja osobiście oraz niektórzy członkowie mojej załogi już planujemy w 2009 roku kolejny rejs. Myślę,
że zdobyte w tym roku doświadczenie w żeglowaniu po wodach morza Egejskiego, pozwoli na jeszcze bardziej udany kolejny
rejs po wodach greckich, a w tym dotarcie do słynnej i tajemniczej wyspy Santorini.
Na podstawie zapisów w dzienniku jachtowym opracował niniejszą relację organizator rejsu, yacht skipper i Komandor
KSW HUTNIK Pogoria Zbyszek
S. Rosołowski
Dziękuję Andrzejowi Szklarskiemu z Gdyni, skipperowi Bawarii 46, o którym wspominam w niniejszej
relacji, za cenne rady, w czasie jak rejs był organizowany.
Dziękuję mojemu synowi Jerzemu, za codzienny
świeży serwis pogodowy, który jak wiadomo, każdemu skipperowi jachtu jest niezbędny.
Dedykuję niniejszą
relację wszystkim moim koleżankom i kolegom z KSW HUTNIK Pogoria, oraz sympatykom naszego Klubu. Będę rad, jeżeli pobudzi
ona wyobraźnię i będzie inspiracją do ciekawych rejsów, jakie są jeszcze przed. |